Kwaśniewski nie ściemniaj!

Refleksja nr 1
Jeden z ulubionych moich portali (lokalnych, ale przecież zarazem globalnych – urok Internetu) zamieścił – dziękuję – relację z pewnego konkursu, który dwa dni temu został rozegrany w naszym Zespole Szkół Budowlanych. Konkurs pożyteczny. Wyłoni najlepszych uczniów murarzy i technologów robót wykończeniowych. Pokaże ich „światu” (przyznawana będzie m.in. nagroda internautów), najlepsi dostaną cenne nagrody. W konkursie – dodam – wystartowało jedenaście trzyosobowych drużyn z różnych dolnośląskich szkół, m.in. z Wrocławia, Kamiennej Góry i Złotoryi. Przyjąłem zaproszenie i zostałem jednym z jurorów. Otwierałem konkurs. Powiedziałem – m.in. – uczniom w nim startującym, że naprawdę nie powinni mieć żadnych kompleksów, ucząc się w szkole zawodowej. Mówiłem o zaletach „posiadania fachu” w ręku. Przypominałem, że w przyszłości mogą uzupełnić wykształcenie (jeśli zechcą). Tłumaczyłem, że akurat to (podnoszenie poziomu wykształcenia) wdrażana reforma kształcenia zawodowego ułatwia (system kursów kwalifikacyjnych).

Rozmawiałem z uczestnikami konkursu w trakcie i po konkursowych zmaganiach. Pomagałem „czytać” rysunek techniczny, na podstawie którego wykonywali zadanie praktyczne (rysunek techniczny należał do moich ulubionych przedmiotów w czasie nauki w technikum). Podpytywałem o związki teorii (przedmiotów zawodowych) z praktyką odbywaną w rzemieślniczych zakładach budowlanych. Dopytywałem obecnych na konkursie rzemieślników, co by – ewentualnie –  w nauczaniu teoretycznym zmienić. Czego oczekują od przyszłych absolwentów? Cieszyłem się, oglądając – kupiony za pozyskane z UE pieniądze – sprzęt, którym się posługiwali (nasza „Budowlanka”, uzyskując status subregionalnego centrum, dostała sprzęt techno-dydaktyczny za ponad milion zł!). Zastanawiałem się z obecnymi podczas konkursu rzemieślnikami (przedsiębiorcami), w jaki jeszcze sposób ułatwiać absolwentom szkół zawodowych wejście na tzw. rynek pracy. Jurorowałem, ale jednocześnie zyskiwałem nowe doświadczenia. Fajnie było.

 Refleksja nr 2
Zawsze byłem zwolennikiem inwestowania w obszar edukacji zawodowej. Gdy inne samorządy likwidowały technika (np. Wrocław), kierowany przeze mnie wydział zaproponował ówczesnym władzom powiatu wzmocnienie ich pozycji (był rok 2002). I tak się stało. Przez następne lata (aż do dziś) zbudowaliśmy „markę” naszego kształcenia zawodowego. Wielu nam jej zazdrości. Technicy zdają od paru już lat najlepiej maturę. Egzaminy zawodowe – zdecydowanie powyżej średniej. Dziesiątki uczniów korzysta z zagranicznych praktyk zawodowych (w ramach programu „Leonardo da Vinci”). W jakimś stopniu to również… mój sukces.  Lubię bolesławiecką „Budowlankę” i wielokrotnie publicznie podkreślałem, jak bardzo i  jak pozytywnie zmieniła się w czasie ostatniego dziesięciolecia…

Dziś – oglądając mecz „polskiej Borussii” – zerknąłem do Internetu. Coś mnie podkusiło, żeby kliknąć w komentarze.  Anonimowy internauta (~S 83.x.x.100, 2013-04-24, 15:10) w pierwszym komentarzu do artykułu o budowlanym konkursie napisał: „Błagam Kwaśniewski nie ściemniaj! Może i chcesz mieć silne zawodówki i technika ale o budowlance zdaża ci się zapominać. Ba kilka lat temu chciałeś zlikwidować ZSB! Przepraszam… używałeś słowa, rozparcelować”. Pamiętamy”.
Westchnąłem. „Ja bym „zdarza” napisał przez „erzet” – pomyślałem. I zdecydowałem – odpiszę.

Szanowny Panie (Szanowna Pani) anonimie!
To po prostu NIEPRAWDA. Oświadczam publicznie kolejny i zarazem ostatni raz. Jeśli ktoś tak twierdzi, jest kłamcą. Albo ignorantem. Albo… złym człowiekiem jest, bo – wiedząc, jak było – z jakichś tam względów tę nieprawdę upowszechnia. „Budowlankę” zamierzał (podkreślam – zamierzał) zamknąć ówczesny zarząd ze starostą Konopką i wicestarostą Przybylskim na czele. Ja – jako naczelnik wydziału – zostałem zobowiązany do przygotowania wariantów takiego rozwiązania. I przedstawiłem wyniki prac zarządowi (dwa warianty). Co więcej, po pewnym czasie zaprezentowałem wypracowane rozwiązania członkom zarządu i wszystkim dyrektorom na wyjazdowym posiedzeniu zarządu w Tarnowie Jeziernym. Kilkanaście osób tam było, więc mogą potwierdzić, że… tak było. Czy potwierdzą, że tej prezentacji planów zamknięcia szkoły nie było? Nie potwierdzą – musieliby… skłamać.

 Że potem – nieudolnie – przeprowadzana próba zamknięcia szkoły skończyła się fiaskiem? Fakt. Że ówczesny starosta i wicestarosta „zwalili” wszystko na mnie, twierdząc, że… ZARZĄD O NICZYM NIE WIEDZIAŁ (?!?) – fakt. Że w całej tej „akcji” nie chodziło o reorganizację sieci szkół tylko (ponoć – jak dowiedziałem się po latach) o sprzedaż działki na rzecz „TESCO” na parking? Zdaje się… tak było. Że zostałem ukarany za przewinienia, których nie było (samowolna próba zamknięcia szkoły) – fakt. Że ówczesny starosta zapytał, czy nie zamierzam odejść, jeśli nie zgadzam się z karą? Pytał. Z karą się nie zgadzałem. Ale zostałem. Nie z miłości do „stołka”, ale z przekonania, że mam jeszcze trochę do zrobienia. I cieszę się, że zostałem. Starosta Konopka przegrał kolejne wybory, a staroście Przybylskiemu (mam nadzieję) powinno być do dziś nieswojo, że mnie wtedy „wystawił”. Było…, minęło.

Podsumowanie z futbolowym happy endem!
Dziś mam satysfakcję, że współstworzyłem (podkreślam – „współ”….!) jeden z najlepszych powiatowych systemów edukacji, w tym edukacji zawodowej, w Polsce. Dziś cieszę się, że nasi młodzi murarze tak dobrze znają swój fach, a prace budowlane mogłem jakiś czas temu zlecić młodemu przedsiębiorcy – absolwentowi naszej „budowlanki”. I świetnie sobie poradził.

 A że jakiś anonimowy kłamca po raz kolejny opluje mnie w „necie”. Cóż, taki już mój los. „Partyjnego karierowicza”, „nieudacznika” i „lenia” (cytaty z netu)! O! zgrozo: i nauczyciela (kiedyś), i urzędnika (teraz) – gorsze zestawienie to już chyba tylko… czarna ospa z trądem „cuzamen” do kupy. Przywykłem. Wiem natomiast, że ocenę mojej pracy raz na cztery lata wystawiają mi mieszkańcy powiatu. Robię wszystko, by zasłużyć na ich zaufanie.  Jak… „bum cyk cyk”  – bez ściemy!

PS. Kończę pisać ten tekst. Robert Lewandowski właśnie strzelił drugą i trzecią bramkę! Jest fantastyczny. I przypomniałem sobie, że NAWET JEMU (!) obrywa się w Internecie. Dużo mi lepiej…

Nowa matura, nowe wyzwania i stare problemy

Zgoda: pieniądze nie są wartością samą w sobie. Liczą się sprawy czy efekty, które za pomocą pieniędzy możemy załatwić czy osiągnąć. Czy ważne dla mieszkańców Bolesławca (uczniów i ich rodziców oraz dziadków) jest jak najlepsze zdanie matury? Pytanie przecież retoryczne: jest niezmiernie ważne – dobrze zdana matura „otwiera” drzwi w dorosłe życie. Pozwala podjąć ostatni etap edukacji – naukę w szkole wyższej. A po niej praca, rodzina, dorosłość właśnie. Dlaczego więc… „miasto tego nie chce”?

Najnowsza reforma polskiej oświaty dotarła do szkół ponadgimnazjalnych (z początkiem września 2012 r.). Na czym polega ta reforma? Krótko pisząc, wdrażana jest nowa podstawa programowa, czyli dokument, który określa „CO” i „KIEDY” polski uczeń powinien wiedzieć i  umieć. Nie wgłębiając się w dydaktyczne zawiłości, czy nowa podstawa i wprowadzone zmiany są mądre czy niemądre, musimy uznać starą zasadę: „dura lex, sed lex”. Słowem: czy się nam to podoba czy nie, musimy nowe prawo stosować i jak najlepiej wykorzystać nowe możliwości dla dobra ucznia.

Na czym polegają zatem tytułowe „nowe wyzwania”? Otóż, po raz pierwszy dojdzie (już w 2015 roku) do sytuacji, w której maturzysta – zdając egzaminy maturalne – będzie mógł być odpytany z TEGO, CZEGO NIE UCZYŁ SIĘ (!) w liceum bądź technikum. Może być bowiem pytany z treści kształcenia przypisanych gimnazjum, których nie będzie – jak to się popularnie mówi – drugi raz „przerabiał” w szkole ponadgimnazjalnej. Najwyraźniej widać to na przykładzie historii (choć sprawa dotyczy też innych przedmiotów). Uczeń gimnazjum uczy się historii do roku 1918, natomiast w szkole ponadgimnazjalnej uczniowie poznają dzieje świata po roku 1918 (od I wojny światowej do współczesności). Jak to się może skończyć? Pytań nasuwa się wiele. Jak ta sytuacja wpłynie na wyniki matury? Kto i w jakim stopniu ponosi odpowiedzialność za ten wynik? Odpowiedź jest tylko jedna. Za wynik matury – egzaminu, który w tak wielkim stopniu decyduje o przyszłym życiu młodego bolesławianina – odpowiadać będą WSPÓLNIE (!) nauczyciele gimnazjum i szkół ponadgimnazjalnych.

Czy są sposoby, aby sobie z tą (nową, a więc w jakimś stopniu trudną) sytuacją poradzić? Tak. Proste… jak drut. Mądre i oczywiste. Doprowadzić do współpracy nauczycieli szkół podstawowych, gimnazjów i szkół średnich. Często są to dobrzy znajomi, przyjaciele; koledzy „z branży”. Trzeba zatem spowodować, aby razem usiedli i podzielili się swoimi doświadczeniami; pogadali, podzielili się pracą i… odpowiedzialnością; podpowiedzieli sobie, czego i jak uczyć – co łatwiejsze a z czym uczniowie mają problem. Nie ma lepszej metody niż zaprosić nauczycieli do wspólnego doskonalenia się, do wspólnego znalezienia najlepszego sposobu na skuteczność. A do pomocy dać im – np. wynajętych za (często) duże pieniądze najlepszych specjalistów: z uczelni, instytucji zajmujących się „zawodowo” oświatą (ośrodków doskonalenia, komisji egzaminacyjnych) czy prywatnych firm coachingowych.

I właśnie dlatego zdecydowaliśmy: musimy wesprzeć nauczycieli, aby jak najlepiej poradzili sobie z nową reformą! By byli jeszcze lepsi. Ku zadowoleniu uczniów szkół wszystkich typów, ku radości bardzo dobrze zdających maturę absolwentów szkół średnich. Ku satysfakcji ich rodzin. Ku radości młodych i starszych mieszkańców Bolesławca. Czyż na to nie zasługują? Czy nie zasługują na usługę edukacyjną o najwyższym poziomie?!? Zasługują. Przecież to oni – rodzice – utrzymują szkoły, nauczycieli i nas – urzędników (odpowiadających za poziom edukacji). Więc… łaski nie robimy.

Niestety, opisane (w dużym skrócie oczywiście) działania nie obejmą uczniów szkół wszystkich naszych gmin. Pięć z nich weszło do projektu – znaczy to, że ich szkoły otrzymają pieniądze na  specjalistyczne wsparcie (nie tylko dydaktyczne zresztą – pieniądze przeznaczymy też na szkolenia pedagogów i psychologów). Gmina Miejska Bolesławiec powiedziała… „nie”. A w zasadzie nie „gmina”.„NIE” powiedział prezydent Roman. Mimo tego że – narażając się na przykrą odmowę – poszedłem go prosić (to właściwe słowo), żeby pozwolił przystąpić miejskim nauczycielom do naszego projektu. Tłumaczyłem mu, o co chodzi. Odmówił. Jego prawo. Jego decyzja. Tyle że… dzieci szkoda.

 

Refleksja końcowa…

Postanowiliśmy potencjalny problem (dyskusyjna zmiana podstawy programowej) „przekuć” w pozytywną zmianę sposobu nauczania. Podnieść poziom świadczonych przez szkoły usług edukacyjnych. Pomóc w jeszcze lepszym zdaniu matury a tym samym w lepszym starcie w dorosłe życie. Zdobyliśmy na to „unijną kasę” (dzięki Piotrze za napisany wniosek!). Pomagamy dzieciakom i ich rodzicom, bo nam – urzędnikom – za to płacą. I założone cele osiągniemy. Podołamy nowym wyzwaniom.

Że nauczycielom – a tak naprawdę uczniom – szkół miejskim będzie ciężej? Wiem. Ale to już nie nasz wybór. Prezydent tak zdecydował. Słowem: nowe wyzwania – stare problemy…  Polityka znów wygrała ze zdrowym rozsądkiem…

Obrazek