Powiat pozyskuje pieniądze z UE – czyli… warto było!

 

 

 

Pamiętam te złe emocje, polityczne konteksty, biadolenia i ataki – również w mediach – gdy większość Rady Powiatu Bolesławieckiego podjęła – w grudniu 2006 roku – decyzję o utworzeniu stanowiska trzeciego etatowego członka zarządu w naszym powiecie. Hańba, skok na kasę, partyjne układy, rekompensata dla „leniwego nauczyciela”, karierowicza, który przegrał wybory do sejmiku. To tylko niektóre z sformułowań, którymi się posłużono i którymi mnie „poczęstowano”. Jak ja widziałem tamtą sytuację?

Fakt, nie zdobyłem mandatu radnego do sejmiku (w wyborach roku 2006), ale uzyskany wynik – blisko 6.900 głosów – osłodził nieco przegraną, a niektórych oponentów niemile zaskoczył. Bo wynik był niezły. W samym powiecie zdobyłem ponad 4.800 głosów. Uznałem więc, że jestem „coś” winien mieszkańcom, którzy mnie poparli. Tym bardziej, że szedłem do sejmiku z hasłem: „Pieniądze z Unii – u nas.” Dlatego też ostatecznie zgodziłem się na propozycję zmiany stanowiska pracy w starostwie. Przypomnę, że byłem 8 lat naczelnikiem wydziału edukacji. Teraz miałem… awansować. Zgodziłem się po dłuższym zastanowieniu i analizie sytuacji „na wejściu”. Z analizy tej brał się umiarkowany tylko optymizm, świadomość ograniczeń i ogromu pracy, która była przed nami. Jako powiat nie mieliśmy na początku 2007 roku ani rzetelnego WPI, ani wydziału inwestycji, ani doświadczeń w realizacji projektów infrastrukturalnych. Totalny falstart. Jedyne pieniądze pozyskane przez starostwo ze ZPORRu (czyli z puli środków unijnych na lata 2004 – 2006) były pieniędzmi, które zdobył – kierowany przez mnie – wydział edukacji. Świetne to były zresztą projekty (w sumie trzy), zwane stypendiami unijnymi: prawie dwa miliony zł w gotówce wypłaconych naszym uczniom mieszkającym poza Bolesławcem: na bilety, ubrania do szkoły, obuwie sportowe, pomoce dydaktyczne czy „drugie śniadanie”. Musieliśmy więc – wtedy na pozcątku 2007 roku – tworzyć wszystko od podstaw. Nie było łatwo, ale… udało się. Dziś wiem, że było warto.

Informacja, że nasz powiat sytuuje się w tej chwili w zestawieniu najlepiej pozyskujących środki unijne na drugim miejscu na Dolnym Śląsku (w kategorii powiatów) oczywiście cieszy, ale… nie to jest najważniejsze. Bo przecież w naszej pracy nie chodzi o rankingi. Jestem zadowolony, że dobrze wywiązujemy się z zadań, które sobie postawiliśmy; że zdobyliśmy pieniądze na realizacje inwestycji, które uznaliśmy za najważniejsze dla powiatu i jednocześnie możliwe do realizacji. Istotne jest to – co mocno podkreślam – że powiat zdobył tyle środków unijnych, ile mógł; na ile było go stać. Mówiąc krótko – więcej nie można było.

Przydzielono mi zadanie inicjowania, koordynowania i realizowania wniosków unijnych (poza merytorycznym nadzorem nad trzema wydziałami starostwa). I zespół ludzi podołał temu zadaniu. Mam nadzieję, że nawet ci „nieprzychylni nam z definicji” dostrzegają nasz sukces. Nawet jeśli publicznie nie zechcą się do tego przyznać. Przypomnę: całkowita wartość siedmiu (w tym dwóch „szpitalnych”) inwestycyjnych wniosków, które zostały przyjęte do realizacji to prawie 30 mln zł, z czego kwota dofinansowania przekracza 18 mln zł.  Do tego dochodzą projekty „miękkie”, z których na sam tylko program wyrównywania szans edukacyjnych uczniów naszych szkół ogólnokształcących pn. „SOS – szkoły otwartych szans” pozyskaliśmy 2 mln zł.

Dziękuję – kolejny raz! – tym pracownikom starostwa, którzy są twórcami naszego sukcesu. To nie tylko moi współpracownicy, to również moi serdeczni znajomi i przyjaciele. Tak, ciężka praca zbliża. Twierdzę, że ten zespół ludzi realizujących wniosków unijne poradzi sobie z ich prowadzeniem i rozliczaniem. Razem damy radę, bo… razem można więcej.

PS. Bo w pojedynkę, o czym już kiedyś pisałem, to tylko pasjans można sobie postawić.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Por. Polska Gazeta Wrocławska – „Kto jest mistrzem w pozyskiwaniu funduszy z UE, a kto sobie nie radzi”, 23 września 2010 r.

Znalazłem wywiad ze mną w… „NIEZBĘDNIKU BOLESŁAWIECKIM”!

 Kilka zdań wstępu. Wywiadu udzieliłem na prośbę młodego, aktywnego człowieka – Adama Subotkowskiego. Adam jest studentem prawa i członkiem Stowarzyszenia Młodych Demokratów. Ale istotniejsze jest to, że razem ze swoimi przyjaciółmi – Arkiem Krzemińskim, Grzegorzem Przybylskim i Krzysztofem Buciakiem – postanowił włączyć się aktywnie do rozpoczynającej się kampanii. Postanowili wziąć sprawy młodych w swoje… młode ręce. Imponuje mi ich zaangażowanie i chęć – czasami buńczucznego, ale jakże sympatycznego – zmieniania rzeczywistości. Daj Boże, aby udało się im zrealizować pomysły, którymi się ze mną podzielili. Zmieniajmy więc ją (czyli naszą lokalną rzeczywistość) razem, bo… „RAZEM MOŻNA WIĘCEJ!”

 P.S. Wywiad ukazał się w bezpłanej gazetce „Niezbędnik bolesłaiecki” 15 września 2010 r.

 „Oddajmy część odpowiedzialności za Bolesławiec… ludziom młodym!”
– rozmowa z Dariuszem Kwaśniewskim, kandydatem na prezydenta Bolesławca

 A.S. Panie Dariuszu, pytanie proste, ale zasadnicze – zdecydował się Pan na kandydowanie na fotel Prezydenta Miasta. Dlaczego?
– Uważam, że Bolesławiec może rozwijać się lepiej. Że w zdecydowanie większym stopniu wykorzystać można potencjał i miasta (z jego ustawowymi kompetencjami i pieniędzmi, którymi dysponuje),
i mieszkańców. Zauważ, że nawet najlepszy trener prowadzący dobrą drużynę zbyt długo – w tym wypadku trwa to już osiem lat – może popaść w rutynę a jego „zawodnicy” stracić motywację. Drużyna zwana Bolesławiec może wygrać jeszcze niejeden mecz, ale potrzebna zmiana trenera
i „nowa myśl szkoleniowa”! Jest nią mój program wyborczy.

A.S. Gdyby miał Pan wymienić trzy dziedziny, w których lepiej Pan sobie poradzi niż urzędujący Prezydent, co by to było?
– Trzy najważniejsze: 1. skuteczne współdziałanie z innymi samorządami (gminy, powiat i województwo); 2. inwestycje, przede wszystkim unijne. w „kapitał ludzki”, czyli w mieszkańców; 3. rzeczywiste a nie tylko postulowane wspieranie przedsiębiorczości i samych przedsiębiorców.

A.S. Czy to znaczy, że obecny Prezydent jest zły? Inwestycje ruszyły całą parą, pozyskuje się środki unijne, będziemy mieli w Rynku fontannę…
– Określenie nie jest istotne: zły, taki czy siaki. Twierdzę, że może być lepszy. A co do inwestycji to rzeczywiście ruszyły całą parą,  szczególnie w tym roku, bo wyborczy. Ale problem w tym, że… ta para idzie przede wszystkim w „gwizdek”. Inwestycje mogłyby być bardziej przemyślane i w większym stopniu „prodochodowe”. A priorytetem stały się dekoracje i kult granitowej kostki.

A.S. A co sądził Pan o głośnym projekcie urzędującego Prezydenta – samorządowej restauracji w miejsce dawnego Pegaza? Czy te 600 000 zł to dobra inwestycja, czy stracone pieniądze podatników?
– To był kuriozalny pomysł. Zastanawiałem się, co mogłoby być następnym samorządowym biznesem: piekarnia (świeże pieczywko dla restauracji) czy warsztat samochodowy (tabor urzędu miejskiego może się przecież psuć). Dziwił mnie ten pomysł, bo walka z przedsiębiorcami to podcinanie gałęzi,
na której się siedzi. Trener, czyli obecny prezydent, o czym mówiłem przed chwilą, chyba się już „przetrenował”. Zmienił na szczęście decyzję – potwierdza się, że lepiej późno niż wcale. Szkoda tylko, że… samorządowy sklep pozostał. Dlaczego? Nie mogę nic sensownego wymyślić.

A.S. Mniej więcej od dziesięciu lat liczba mieszkańców Bolesławca systematycznie spada. Co jest tego powodem? Czy będzie Pan z tym jakoś walczył?
– Piszę o tym w programie. To jedna z największych porażek dwu ostatnich kadencji. Spory udział w tym wyludnianiu Bolesławca ma błędna polityka mieszkaniowa miasta – mało działek budowlanych, więc wysoka ich cena… i wystarczy. Ludzie budują się tuż za miastem, choć wielu chciałoby w nim, i kasa z podatków zmyka, dochody budżetu maleją. Będę temu zdecydowanie przeciwdziałał.

A.S. … Ale samo mieszkanie to nie wszystko. Co z pracą? Chyba nie powie Pan, że w Bolesławcu nie ma z tym problemu.
– Jest problem. Ale – przyznasz mi rację – nikt nie jest czarodziejem. Ja też nie, więc z dnia na dzień nie powstaną nowe miejsca pracy z pensjami, które wszystkich zadowolą. Z dnia na dzień – nie. Ale z roku na rok? To już bardziej realne.  Mogą powstać i w strefie, i tworzone przez miejscowych przedsiębiorców, którym miasto może stworzyć lepsze niż obecnie warunki do rozwoju. Mam kilka nowych opcji.

A.S. A co po pracy? Zwłaszcza młodzi ludzie zgodnie mówią, że w mieście nic się nie dzieje.
– To oddajmy część współodpowiedzialności za to „nicsięniedzianie”… ludziom młodych. Kto lepiej niż oni będzie wiedział, czego im brakuje? Ja nie twierdzę, ze mam patent na nieomylność. Obiecuję i obietnicy dotrzymam – ustalimy to razem. OK? Powtarzam jak mantrę: „Razem można więcej”.

A.S. Co Pan na to, żeby Blues nad Bobrem po prostu przemianować na Blues nad Kwisą?
– Dużo rozmawiałem o tegorocznym bluesie z jego organizatorami. Pomogłem nawet zdobyć pieniądze na koncert,  który odbył się po mszy bluesowej. Powiem tak: Blues musi być nad Bobrem, ale kuszącym pomysłem jest też… Blues nad Bobrem i Kwisą.  Atrakcyjność Bolesławca musimy budować, wykorzystując atrakcje turystyczne najbliższej – atrakcyjnej przecież – okolicy. Powiem to po raz drugi: „Razem można więcej!”
A.S. łośniej mówi się o Azart – Sat jako o telewizji Piotra Romana. Czy po pana wygranej będzie to telewizja Dariusza Kwaśniewskiego?
– Nie, rozważam dwa wyjścia. Albo telewizja samorządowa, z równym dostępem do niej prezydenta i opozycji, bo mieszkańcy zasługują na obiektywny obraz tego, co się w mieście dzieje, powinni więc znać zdanie „obu stron”, albo zbycie udziałów miasta. Obawiam się, ż to pierwsze rozwiązanie, choć kuszące, może być trudne w jego wydyskutowaniu i następnie realizacji.

A.S. Piotr Roman stał się – pod skrzydłami Prezydenta Wrocławia – członkiem bezpartyjnej koalicji. Czy to zwiększa jego szanse?
– Nie, nie zwiększa. To taki chwyt „czasowo bezpartyjnych polityków”. Opisałem swoje refleksje na ten temat w felietonie „Stop politycznej hipokryzji” na jednym z lokalnych portali internetowych. Ja nie wstydzę się, że jestem członkiem i szefem bolesławieckiej Platformy. Obecny prezydent nie powinien – jak myślę – wstydzić się, że był członkiem PiSu. Musiał wiedzieć, co robi, wstępując do tej partii.
A.S.  W czasie   kampanii często Pan podkreśla, że Pana program tworzony był z pomocą również młodych ludzi. Czy to oznacza, że jest Pan kandydatem młodzieży?
– Chciałbym, aby za takiego mnie uznali. Mam „swoje lata”, ale na pewno nie czuję się staro (śmiech). Proponuję potyczki programowe i np. w kosza. Jeszcze niejeden się zdziwi! Młodzi bolesławianie, którzy już pomagają mi w kampanii, obiecali dalsze wsparcie. Liczę, że razem coś wymyślimy. Bo tak to już jest: najpierw trzeba RAZEM  wymyślić, to potem można razem robić to, co wymyślone. A stąd już tylko krok do wzięcia współodpowiedzialności za Bolesławiec. Bo to przecież Nasze Miasto!

„Kto liczy na nagrodę, niech nie bierze się za rządzenie!”

W sobotę, 25 września br., uczestniczyłem – jako delegat – w IV Krajowej Konwencji Platformy Obywatelskiej. Była to druga część konwencji – pierwsza odbyła się 25 czerwca. W czerwcu  oddałem swój głos na przewodniczącego naszej partii – Donalda Tuska. Wtedy też, jak setki innych uczestników zjazdu, „ładowałem akumulatory” przed II turą wyborów prezydenckich RP. Skutecznie! Bronisław Komorowski – jak wiadomo – wygrał. W Bolesławcu uzyskał ostatecznie 65-procentowe POparcie.  

Jak oceniam sobotnią konwencję? Które wystąpienia utkwiły mi w pamięci?
Odpowiem krótko – cieszę się, że tam byłem. Uczestniczyłem w wyborze władz krajowych PO, spotkałem wielu znajomych. Ale najważniejsze było dla mnie to, że kolejny raz poczułem powagę uczestniczenia w budowaniu rzeczy ważnych. W budowaniu Polski. Po prostu. Że brzmi patetycznie? Ale to prawda. Każdy z nas – uczestniczących w życiu publicznym – ponosi odpowiedzialność za swoje działania. Na przykład – jak w moim przypadku – za pracę w samorządzie. Rozważną, racjonalną, skuteczną i odpowiedzialną. Bo PO to Pełna Odpowiedzialność.

Na Konwencji Krajowej Platformy Obywatelskiej premier Donald Tusk powiedział: „Zwycięstwo w wyborach nie oznacza nagrody dla polityka, który wybory wygrywa. Wielką nagrodą jest fakt, że uzyskał zaufanie ludzi i od tego momentu zaczyna się ciężka praca”. Dla tych słów warto było tam jechać. A od poniedziałku… ciężka praca.

Platforma Obywatelska wskazała ośmiu kandydatów na prezydentów dolnośląskich miast

 Wczoraj, 18 września br., w zamku Książ odbyło się spotkanie Rady Regionalnej dolnośląskiej Platformy Obywatelskiej. Przypomnę, że reprezentują nas w niej trzy osoby: Karol Stasik – przewodniczący zarządu powiatowego PO i jednocześnie Przewodniczący Rady Powiatu Bolesławieckiego, Cezary Przybylski – wiceprzewodniczący struktur powiatowych PO, Starosta Bolesławiecki, i Cezariusz Rudyk – wiceprzewodniczący koła miejskiego PO w Bolesławcu, szef koła radnych PO w radzie miasta. Na posiedzenie zaproszeni zostali ponadto trzej członkowie naszej PO: Mirosław Sakowski – członek regionalnego sądu koleżeńskiego PO, Jacek Jurkiewicz (jako szef sztabu tegorocznej kampanii samorządowej) i ja – Dariusz Kwaśniewski, kandydat na prezydenta Bolesławca.

 W spotkaniu brali udział wszyscy przedstawiciele władz dolnośląskiej PO, w tym Grzegorz Schetyna, Marszałek Sejmu RP, oraz europoseł Jacek Protasiewicz. Przyznam, że najbardziej utkwiło mi w pamięci wystąpienie gościa spotkania – Senatora RP, Pana prof. Leona Kieresa. Jeden z twórców samorządu terytorialnego w Polsce mówił o jego sukcesach i ewentualnych zagrożeniach. Odniósł się też do nieprawdziwej – jego zdaniem – tezy, że przedstawiciele partii politycznych nie mogą być dobrymi samorządowcami. Podkreślił, że jednym z największych zagrożeń dla rozwoju samorządności może być… „partyjniactwo” samorządowców, ale to z kolei nie charakteryzuje z definicji… partyjnych radnych, wójtów, prezydentów czy starostów. „Partyjniactwo” dotknąć może każdego: radnego z komitetu partyjnego i radnego z lokalnego (niepartyjnego) komitetu wyborczego.

Zgadzam się z nim w 100%! Również uważam, że „partyjniactwo” jest kategorią… ponadpartyjną. Bez trudu znaleźć można przykłady partyjniactwa w samorządach rządzonych rzez przedstawicieli niepartyjnych komitetów. Nie ma więc zasady, że jedni będą na pewno „be”, a drudzy tylko „cacy”. Pisałem już o tej sytuacji w tekście „Stop politycznej hipokryzji”
(por. https://dariuszkwasniewski.wordpress.com/2010/07/28/tekst-nr-6-stop-politycznej-hipokryzji/).

 Na posiedzeniu rady jej członkowie zdecydowali ostatecznie o zatwierdzeniu kandydatów na prezydentów miast na Dolnym Śląsku i liderów list do sejmiku wojewódzkiego w tegorocznych wyborach samorządowych. Stało się to na konferencji prasowej, która odbyła się po zakończeniu posiedzenia rady regionu. Prezentujący kandydatów Grzegorz Schetyna, szef dolnośląskich struktur PO, podkreślił, że zostali przyjęci jednogłośnie i że są osobami godnymi zaufania, z dużym doświadczeniem samorządowym. Wskazał również główne elementy programowe, które poruszone zostaną podczas kampanii. Zaliczył do nich sprawy dotyczące przekształceń w służbie zdrowia i konieczność dalszego rozwiązywania problemów związanych z infrastrukturą naszego regionu. Akcentował, że PO stawia na młodzież i tworzenie miejsc pracy. Mnie osobiście ucieszyła publicznie złożona deklaracja, że Dolny Śląsk to nie tylko Wrocław, a region musi rozwijać się harmonijnie. Dodam, że kandydatami na prezydentów dolnośląskich miast zostali: Wrocław – Sławomir Piechota, Wałbrzych – Piotr Kruczkowski, Legnica – Janusz Mikulicz, Jelenia Góra – Marcin Zawiła, Głogów – Ewa Drozd, Lubin – Marek Wojnarowski, Świdnica – Zbigniew Szczygieł oraz ja – jako kandydat PO na prezydenta Bolesławca.
Liderzy list do sejmiku to: Wrocław – Barbara Zdrojewska, dawne woj. wrocławskie (bez Wrocławia) – Marek Łapiński, woj. wałbrzyskie – Jerzy Tutaj, woj. legnickie – Jadwiga Szeląg oraz woj. jeleniogórskie – Jerzy Pokój.

 Mówiąc o swoich motywacjach, które skłoniły mnie do kandydowania, podkreśliłem dwie: po pierwsze – ta najważniejsza: chcę wygrać, aby Bolesławiec rozwijał się lepiej, by więcej uwagi – niż fontannie i iluminacjom – prezydent poświęcał mieszkańcom; i po drugie – aby udowodnić politycznym hipokrytom, że członek Platformy Obywatelskiej może być skutecznym i profesjonalnie zarządzającym naszym miastem samorządowcem. Zrobię wszystko, aby to hipokrytom udowodnić. W ciągu czterech lat zarządzania Bolesławcem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kolejny sukces powiatowej edukacji – ZSOiZ nominowany do Dolnośląskiego Klucza Sukcesu

Trochę ponad rok temu Powiat Bolesławiecki otrzymał naprawdę prestiżową nagrodę – Dolnośląski Klucz Sukcesu. W ogóle rok 2009 był dla nas udany. Zostaliśmy również laureatem Dolnośląskiego Gryfa. I choć do nagród i wyróżnień przyznawanych samorządom mam naprawdę zdrowe podejście (wolę rzeczywiste efekty starań i samorządowej pracy niż kolejne dyplomy z cyklu „naj…”), to akurat „klucz sukcesu” jest wyróżnieniem, które powinno cieszyć.

Jednym z tegorocznych nominatów (podmiotów, które zostały nominowane i walczyły o ostateczny finał) – już po raz drugi został nasz powiatowy Zespół Szkół Ogólnokształcących i Zawodowych (czyli popularny „Ekonom”). W zeszłym roku w kategorii najlepszych dolnośląskich szkół wygrało słynne XIV LO z Wrocławia. W tym klucz powędrował do zacnego II LO w Wałbrzychu. Już fakt rywalizacji z tak renomowanymi szkołami jest świetną wizytówką naszej szkoły. Dlatego też serdecznie gratuluję i Pani dyrektor, Laurze Słockiej-Przydróżnej, i nauczycielom szkoły tej nominacji. Życzę dalszej motywacji i tych wspaniałych efektów, które szkoła ma. Oby do… trzech razy sztuka!

 

PS.
Tak cieszyliśmy się z klucza w zeszłorocznej edycji nagrody – byłem jednym z tych, którzy mieli przyjemność odbierać nagrodę na uroczystej gali w Głogowie.

17 września – musimy pamiętać…

Dziś 17 września.
Dlatego przypominam jeden z wielu wierszy, które lubię, i jeden z nielicznych, które umiem na pamięć…

17 IX – Zbigniew Herbert

Moja bezbronna ojczyzna przyjmie cię najeźdźco
a droga którą Jaś Małgosia dreptali do szkoły
nie rozstąpi się w przepaść

Rzeki nazbyt leniwe nieskore do potopów
rycerze śpiący w górach będą spali dalej
więc łatwo wejdziesz nieproszony gościu

Ale synowie ziemi nocą się zgromadzą
śmieszni karbonariusze spiskowcy wolności
będą czyścili swoje muzealne bronie
przysięgali na ptaka i na dwa kolory

A potem tak jak zawsze – łuny i wybuchy
malowani chłopcy bezsenni dowódcy
plecaki pełne klęski rude pola chwały
krzepiąca wiedza że jesteśmy – sami

Moja bezbronna ojczyzna przyjmie cię najeźdźco
i da ci sążeń ziemi pod wierzbą – i spokój
by ci co po nas przyjdą uczyli się znowu
najtrudniejszego kunsztu – odpuszczania win
PS. Powinniśmy odpuścić winy, ale musimy pamiętać…

Zaczyna się… kampania samorządowa 2010!

Kilka dni temu napisałem na facebooku:
‎”Premier Donald Tusk ogłosił w środę, że wybory samorządowe odbędą się 21 listopada, a ich druga tura – w przypadku wyborów prezydentów miast, burmistrzów i wójtów – 5 grudnia” – piszą w onecie.
A ja na to: 1. termin jest optymalny, 2. spodziewałem się tego terminu, 3. życzę wszystkich trafnego wyboru, 4. do zobaczenia przy urnach – dajmy wyraz swojego przywiązania do „małych ojczyzn”!

Dziś dopisałem:
„Nareszcie! Jutro o godz. 13.00 rozpoczyna się kampania samorządowa dolnośląskiej Platformy Obywatelskiej. Miejsce – Zamek Książ. Jako jeden z kandydatów PO na prezydentów dolnośląskich miast będę mógł opowiedzieć o Bolesławcu. Zaczyna się. I dobrze!”

Na pewno opiszę Wam, jak tam było 🙂

PS. Właściwą kampanię… czas zacząć!

„Ogary poszły w las, czyli… polityczna biegunka” – tekst świadomie zapożyczony w kontekście lokalnego adepta „dziennikarstwa”

Swoje teksty zawsze… piszę sam. Niby to normalne, ale coś czuję, że niektóre teksty niektórych kandydatów… to nie ich pisanie. Żeby to jeszcze tylko chodziło o zapisywanie, tego co myślą, wiedzą i czują. Ale domyślam się, że nie tylko ktoś im te wystąpienia (też okołoprogramowe) pisze, ale też je – za kandydata – wymyśla. A to już gorzej. Ale co mi tam. Ja swoje teksty zawsze… piszę sam. I wymyślam. Inna rzecz, że – jak trzeba – efekty konsultuję z przyjaciółmi. Żaden wstyd – „Razem można więcej”!

Postanowiłem jednak zrobiś wyjątek, bo właśnie kikanaście minut temu znalezłem w necie tekst, który… mógłbym sam napisać! I co do treści, i w podobnej formie. Sobowtór jakiś czy cóś ?!? Mnie też świerzbiła ręka, żeby napisać o wyczynach jednego z lokalnych „dziennikarzy”. Cudzysłów nie jest przypadkowy, lecz zamierzony. Bo taki z niego dziennikarz, jak z koziej… – jak to mawia mój tato.
Chodzą słuchy „po mieście”, że ów „dzienniakrz” ma obiecany etat w pewnym miejskim urzędzie, jeśli sobie na niego zasłuży. Nie wiem, oczywiście, czy to prawda, ale jego śledcza zgoła zaciętość z jaką „ściga” w ostatnich dniach swymi tekstami mnie (sprawa szkoły specjalnej) czy przewodniczącego klubu miejskich radnych PO, Cezariusza „Piotra” Rudyka (dworzec wschodni) może dowodzić prawdziwości tej hipotezy. Oba teksty trudno uznać za przykład obiektywnego dziennikarstwa. Prawda jest taka, że czekam z niecierpliwością aż wyżej wymieniony w swym (nie)uzasadnionym pędzie  do „dokuczenia bez racji” … przesadzi.  Art. 23 Kodeksu cywilego czeka wraz ze mną… Ufam, że wie, iż chodzi właśnie o niego – „wynajętego ogara bolesławieckich mediów”. Ależ nazwa, Mimi!

A oto tekst „świadomie zapożyczony” z Istotnych Informacji. Nie wiem, kto jest autorem, ale mam nadzieję, że wybaczy mi tę „pożyczkę”. Wybaczysz Mimi?

„Ogary poszły w las czyli… polityczna biegunka”

„No i zawrzało w bolesławieckim politycznym tygielku. Chyba idą wybory. Kilka dni temu gruchnęła wieść, że platforma wywaliła na pysk ze swojego klubu Nowaka. Mim(o) wszystko pozwoliło to na podjęcie przez niego decyzji, o której się mówiło od kilku miesięcy – NOWAK na prezydenta! I zrobiło się całkiem ciekawie. Absolutnym hitem ostatnich dni jest jednak kandydowanie z namaszczenia SLD byłego członka PO – Józefa Króla. Wprawiło to bolesławian w kompletne osłupienie, bo przecież Józef Król to były prezydent Bolesławca. Cała perfidia SLD polega na tym, że to nie ten Józef Król. Czy uda się na tym daleko ujechać? Osobiście wątpię. Bolesławiecka platforma ma od dawna swojego mocnego kandydata – Dariusza Kwaśniewskiego. Ciekawe wydają się więc pytania skąd ta mnogość kandydatów skupionych wokół PO i czy platforma dysponuje tak mocnymi kadrami, że może się nimi podzielić innymi komitetami?
Chyba jednak chodzi o coś kompletnie innego. Bolesławiecki elektorat wyborczy PO jest nie do pogardzenia. Szczególnie ostatnie wyniki wyborów prezydenckich pokazały, że jest się czym dzielić. Musiało to bardzo mocno wstrząsnąć władzą ratuszową. Być może zdali sobie sprawę z tego, że marne są szanse wygrania wyborów w I turze. Nie udał się też manewr „Ziemi Bolesławieckiej” z wystawieniem marionetkowego kandydata na prezydenta. Taki konik ich w wyborach nie pociągnie i mogą całkiem zniknąć ze sceny politycznej Bolesławca, tym bardziej że bolesławieckiego Pis-u kompletnie nie widać. Gorsze jest jednak to, że topnieje tak zwana zdolność Romana do zawarcia ewentualnej koalicji po wyborach.
Platforma z komitetem Nowaka i SLD może nieźle namieszać i dopiero to kompletnie rozwścieczyło obecną władzę. Jak mówią niektórzy urzędnicy w mieście: Władza wpadła w polityczną biegunkę. Antidotum – to natychmiastowa kompromitacja lokalnych liderów PO.
Wynajęte ogary bolesławieckich mediów zaczęły początkowo kąsać po kostkach aż wreszcie zdecydowały się na poważne rzucić się do gardeł szefom bolesławieckiej PO. Powody się szybciutko znalazły: dworzec wschodni i szkoła specjalna. Tyle tylko, że w jednej z bolesławieckich szkół podstawowych dzieci niepełnosprawne są noszone między piętrami na plecach konserwatora. Jednak nikt ze względów humanitarnych nie ma odwagi tego filmować. Jest pewna nieprzekraczalna granica walki politycznej a używanie w niej dzieci niepełnosprawnych i ich rodziców, to po prostu zwykłe chamstwo.”

P.S. Jako kandydat na prezydenta oświadczam – z tym panem („dziennikarzem” – ogarem) już w tej kampanii nie będę rozmawiał. Howgh!

P.S.1. Do sprawy szkoły specjalnej powrócę już wkrótce.

 

„Mogę lepiej zarządzać miastem” – wywiad na Istotnych Informacjach – odpowiadam internautom

Dziś, tj. 11 września 2010 r. na portalu „II” ukazał się wywiad, który zatytuowano: „Kwaśniewski: Mogę lepiej zarządzać miastem”.

Jest 21.16 i na liczniku… już 666 wyświetleń. Dobrze. Proszę czytać, proszę pytać, proszę komentować. Odpowiedzi – w jakichś tematycznych obszarach – udzielał będę na blogu sukcesywnie. Odniosę się do każdej merytorycznej uwagi. Odważnym, bo anonimowym, obrażaczom nie poświecę ani chwilki.

 

 

Grażyna Hanaf: – Publicznie powiedział pan o prezydenturze Piotra Romana, że osiem lat wystarczy. Czego dokładnie ma pan dosyć?

Dariusz Kwaśniewski: – Osiem lat wystarczy, bo Bolesławiec może się rozwijać lepiej. Uważam, że zarówno potencjał pieniędzy (które się gminie należą), jak i ludzi nie jest dobrze wykorzystany. Uważam, że obecny prezydent nie współpracuje ani z ludźmi, ani z instytucjami, a to ogranicza możliwości naszego miasta. Współpracy, otwarcia na innych, dogadywania się – tego mi brakuje.

A dokładniej, na przykładach?

Przykładem jest projekt promocyjny Bory Dolnośląskie. To był taki pomysł, by zbudować markę Borów. Aby, mówiąc „Bory Dolnośląskie”, znaczyło to tyle co na przykład „Mazury”. Prezydent zrezygnował z tej możliwości promocji miasta, potem wycofali się inni wójtowie i burmistrzowie. To spowodowało, że jedynie z pomocą Pieńska, Zgorzelca i Węglińca będziemy promować Bolesławiec, by skorzystali na tym bolesławianie. Próbowałem zbudować porozumienie kilkunastu gmin i powiatów. Dlatego, że im więcej partnerów, tym ten projekt mógłby być efektywniejszy. Potencjał Bolesławca (atrakcje i zabytki) jest zbyt mały, by turyści przyjechali do miasta na trzy i więcej dni. I by zostawili tu pieniądze w hotelu, restauracji, sklepie z ceramiką czy spożywczym. Aby zostawili pieniądze przedsiębiorcom. Trzeba więc łączyć okoliczne atrakcje, jak na przykład święta miejskie: nasze Dni Ceramiki, Jakuby w Zgorzelcu, Lato Agatowe we Lwówku. Budowanie partnerstwa, by zyskał Bolesławiec. Tego zabrakło.

Mówi Pan o partnerstwie, a jak ma się ono do inwestycji, które za prezydentury Piotra Romana rosną jak grzyby po deszczu?

Inwestycje są po drodze. My budujemy partnerstwo po to, by coś w mieście zmienić. Budowa basenu jest niezaprzeczalnym sukcesem prezydenta. Tylko że to był najwyższy czas, by prawie 40-tysięczne miasto miało basen. Ładny rynek, odnowione planty to standard. Wszystkie miasta wielkości Bolesławca z klucza dostały pieniądze na takie inwestycje – im większe miasto, tym więcej. Inwestycje nie są celem, inwestycje robi się po coś. To, że umiem się dogadać, spowoduje, że inwestycje będą większe i bardziej potrzebne. Zresztą mam jeden taki przykład. Budowa ulic Karola Miarki i Żwirki i Wigury to wspólna inwestycja miasta i powiatu, jedna z pierwszych.

To jednak współpracujecie.

Tak. Po raz pierwszy w tej kadencji. Mam za sobą trzy kadencje. W żadnej nie mogli się dogadać starosta z prezydentem, chociaż łaski nie robią. Mamy obowiązek współpracować dla dobra mieszkańców. Elementem niezgody była zawsze jedna osoba – albo kiedy była starostą, albo prezydentem [mowa o Piotrze Romanie, staroście bolesławieckim w latach 1998-2002 i od 2002 roku prezydencie miasta]. Może to zawsze była zła ta druga strona, nie wiem, ale nie było tej współpracy. Ludzie powinni tę współpracę na nas wymusić. Choćby po to, by pozbyć się problemu, do kogo należą ulice w mieście. To denerwuje mieszkańców, bo co kogo obchodzi, czyja jest dziura w drodze. Mieszkaniec chce, by ją jak najszybciej zalepić. Nikt poza urzędnikami nie wie, która jest która. Jeśli nie możemy się dogadać, by razem odśnieżać ulice (by robiła to jedna firma), dochodzi do paradoksu. Pług zatrzymuje się w połowie ulicy i dalej nie jedzie, bo to już droga miejska lub powiatowa.

Kandydaci muszą przekonać ludzi do siebie. Jak zamierza pan przekonać do siebie ludzi, którzy widzą basen, piękny Rynek, planty, mając program wyborczy, który składa się jedynie z obietnic?

To jest trudne. Można by przyjąć strategię: potępiamy wszystko w czambuł. Wtedy idziemy na ostro, ale nie merytorycznie. Idziemy tylko na negatywnych emocjach. Ale ludzie nie lubią tych, którzy są negatywni. Myślą wtedy, że jeden i drugi to oszołom, po co mi taki prezydent? Powiedziałem „nie”, ja chcę przeprowadzić tę kampanię inaczej. Obrywa mi się, bo mówią mi, że jestem nudziarzem, Osoby, które mnie wybrały, wiedziały, że nie będę się kłócił czy wyzywał. A mimo to postawiły na mnie. Będę musiał ludzi przekonać, że niektóre rzeczy zrobił prezydent dobrze, inne prawie dobrze, a niektóre źle. Polityka mieszkaniowa jest zła. W mieście za jego prezydentury nie było się gdzie wybudować. Było mało działek, były drogie. Ludzie wybudowali się w Kruszynie, Łaziskach. Płacą podatki do kasy gminy wiejskiej. Miasto się zwija, ma coraz mniej mieszkańców, dochody uciekły. Jeśli uda mi się dotrzeć z przekazem, że można lepiej, to wygram. Próbuję w Internecie, telewizji kablowej. Liczę na to, że spotkam się z obecnym prezydentem w trakcie debaty. W merytorycznej rozmowie jestem w stanie go pokonać.

Piotr Roman publicznie potrafi posądzić opozycję o najgorsze. Usłyszeliśmy, że obawia się ataków i haków ze strony opozycji. Czy mimo to będziecie obstawać przy rozgrywaniu tej kampanii jak partii szachów?

Rozmawiałem z obecnym prezydentem. Nie jest tajemnicą, że ze sobą rozmawiamy. Zapytałem go wprost, czy myśli, że potrafiłbym mu zarzucić rzeczy, których nie zrobił? Wyrzucić kochanki, których nie ma? Teraz wiem (żałuję, że prezydent nie powiedział tego publicznie) – on nie myślał o Platformie, kiedy mówił o hakach i atakach opozycji.

O kim zatem mówił?

Nie chcę tego zdradzić. To niepotrzebna nikomu informacja.

Czeka nas więc kampania merytoryczna, bez agresji?

Padły zarzuty, że jestem agresywny. Ostatnio skrytykowała mnie starsza pani. Zagroziła, że jeśli jeszcze raz zaatakuję jej prezydenta, to mnie podrapie. Podobno po wysłuchaniu mojego wywiadu w Azart-Sat, tak się zdenerwowała moim atakiem na prezydenta, że zasłabła i wezwano do niej karetkę.

Emeryci, osoby starsze są uważani za żelazny elektorat Piotra Romana, czy pan ma swój żelazny elektorat?

Moim elektoratem będą sympatycy Platformy. Ludzie, którzy Platformę w ogóle popierają. W ostatnich wyborach prawie 65% procent w Bolesławcu głosowało za kandydatem popieranym przez PO. Mówią mi, że nie jestem Tuskiem. Ale jestem szefem Praformy Obywatelskiej w mieście. Jeśli uda mi się przekonać ludzi, że jesteśmy partią ludzi rozsądnych, którzy wytyczają sobie jakieś cele i idą do przodu, to dostanę ich głosy. Myślę, że zagłosują na mnie środowiska, z którymi jestem w jakiś sposób związany. Mam pomysły dla przedsiębiorców. Jeśli ktoś się mnie pyta, czy tak wysokie muszą być lokalne podatki dla przedsiębiorców, odpowiadam, że nie. I można je obniżyć, w drugim lub trzecim roku, kiedy zostanie opanowany budżet miejski. I to nie musi się przełożyć na mniejsze dochody w budżecie miasta. Myślę o też nauczycielach. Nasza edukacja jest jedną z najlepszych w województwie.

Są jakieś konkrety, co zostało przez pana zrobione?

W drugiej kadencji powiatu, w latach 2002-2006 powiat nie pozyskał z Unii nawet złotówki. Nie było ludzi, nie było procedur, nie było wieloletniego programu inwestycyjnego. Udało mi się zbudować zespół i napisałem Wieloletni Plan Inwestycyjny. Policzyliśmy, na ile programów nas stać, i wypisaliśmy je. Było ich siedem (dwa wraz ze szpitalem – odział ratunkowy i informatyzacja szpitala). Budowa ulic Karola Miarki i Żwirki i Wigury (robimy to wspólnie z miastem). Schetynówki. Nasza schetynówka była najlepsza i najdłuższa – to bajpas drogi 94 (droga z Bolesławca do Krzyżowej i do Tomaszowa). Teraz robimy ulicę Leśną i Śluzową. Będzie nowa nawierzchnia jezdni, chodniki, podjazdy dla niepełnosprawnych, oświetlenie. Niedawno dowiedziałem się, że uda się zrobić całą Lubańską (od Garncarskiej do ogródków). Ta inwestycja również robiona jest z miastem. Robimy teatr. Zdobywamy pieniądze. Stworzymy multimedialne centrum w I Liceum Ogólnokształcącym. W bibliotece będzie oprogramowanie, pierwsze w Polsce, pozwalające na wypożyczenia międzybiblioteczne. Projekt unijny włącza w sieć wszystkie 28 bibliotek pedagogicznych na Dolnym Śląsku. Mamy SOS, czyli darmowe korepetycje dla uczniów. Jest to mój projekt. Dziesięć tysięcy dodatkowych godzin z przedmiotów maturalnych, dodatkowe pieniądze dla nauczycieli i 200 tysięcy na sprzęt dla szkół.

Współpraca, współdziałanie i dodawanie (czyli synergia). Czy to się spodoba wyborcom?

Efektem współpracy może być też coś, co jest wspaniałe, co błyszczy. Razem można po prostu więcej. Nie wiem, czy to będzie ostatecznie motto mojej kampanii. Twierdzę, że powinniśmy jak najwięcej dawać ludziom i wykorzystywać ich potencjał. To jest to współdziałanie. Jeśli profesjonalizm urzędnika połączyć z pasją twórcy, to coś się z tego urodzi. Ja muszę wiedzieć, jaki paragraf pozwoli mi zdobyć pieniądze na Gliniadę czy „Dźwięki miasta” [imprezę muzyczną dla młodzieży], ale nie zrobię festiwalu. Ja dam pieniądze. Artysta, pasjonat zrealizuje dzięki temu swoją wizję dla podniesienia atrakcyjności Bolesławca.

Jeżeli już zaczepiliśmy Gliniadę. Rozstaliście się z radnym Bogdanem Nowakiem. A co z Gliniadą i wspieraniem wydarzenia przez Starostwo?

Rozstaliśmy się z jedną osobą, która Gliniadę wymyśliła, ale jej jednoosobowo nie zrobiła. Rozstaliśmy się politycznie, natomiast jeśli ktoś ma talent, nie jest ważne, czy on ze mną siedzi w jednej partii czy nie. Nie przestałem cenić Nowaka za to, co potrafi zrobić dla promocji Bolesławca poprzez Gliniadę. Ale nie będzie nam po drodze partyjnej. To są dwa inne żywioły, ja twierdzę, że można je rozdzielić.

Oficjalna kampania rozpocznie się za chwilę, jak pan się do niej szykuje?

Tak naprawdę kampania trwa cały czas. Jako jedyny kandydat, do tej pory, jestem aktywny w Internecie. Poświęcam internautom bardzo dużo czasu. Założyłem blog. Tam jest dużo informacji. Odpisuję, zawsze pod imieniem i nazwiskiem, nawet tym najbardziej nieprzyjemnym adwersarzom. Jestem twardy i daję sobie radę. Jak zacznie się oficjalna kampania, wyjdę do miasta, na ulicę, do ludzi. Chcę wygrać z Romanem, rozmawiając z ludźmi. Chcę do nich dotrzeć. Jestem przekonany, że mi się uda.

Synergiczny komentarz polityczny – para w tłoki czy para w gwizdek?

25 sierpnia 2010 r. o godzinie 11.35 (daty są istotne) ukazał się kolejny mój tekst pt. „Gliniada 2010 – sukces partnerstwa i synergii”. Opublikowałem go tuż po tegorocznej „Gliniadzie” (choć – prawdę mówiąc – napisałem przed). Tekst ogólnie dostępny – streszczę go tak: co dwie głowy (i serca!), to nie jedna;
co cztery – to nie dwie, bo „Razem można więcej.” Pisałem o działaniach, nie ludziach – świadomie, choć oczywiście tych pierwszych bez nas nie ma. Chodziło o pokazanie możliwej do uzyskania „wartości” dodanej, jeśli wesprą się w działaniach żywioły tak różne jak urzędnicy i artyści! Ogień i woda jako niedające się łączyć przeciwieństwa? Otóż, moim zdaniem, nie. Ogień i woda może dać taką PARĘ, że tłoki furczą! Choć – przyznaję – ta sama PARA może pójść… w gwizdek.

Pierwsze komentarze były – że tak to ujmę – umiarkowane. Ich ton zmienił się po 26 sierpnia, kiedy to bolesławiecka Platforma pożegnała się z jednym z organizatorów a do tego pomysłodawcą glinianej parady. A w zasadzie po 27.08,
bo wtedy ukazał się autorski komentarz do opisywanych zdarzeń tego, z którego zrezygnowano, na temat tych, którzy zrezygnowali. Zdarza się – samo życie (że zacytuję serialową klasykę). Do komentarzy – jak zwykle odważnych w swej anonimowości – odniosłem się wstępnie tak: http://www.istotneinformacje.pl/boleslawiec,a5292.php?comment&pn=3

Czas na podsumowanie rozważań o synergii gliniady i okołopolitycznych kontekstach.  

  1. Jeśli przyjmiemy, że wszystko jest polityką (choć to bzdura), to „Gliniada” miała być wyrazem politycznego mariażu „wyrzucającego”  (czyli mnie) i „wyrzucanego” (czyli Papy Glinoluda). Robić to mieliśmy dla zwiększenia naszych szans przy urnach wyborczych. A tu nagle taki szok – rozwód! „I gdzie tu synergia” – padły głosy oburzenia. Jak on (czyli ja) tak mógł!?!
  2. Polityczne komentarze do opisywanych zdarzeń były najróżniejsze: od takich, że dogadałem się z „miłośnikiem solarium”, po takie – że wydarzenia ostatnich dni to jeden wielki happening i spisek „szachisty” z glinoludem. Hmm, gdzie prawda? Prawda leży tam, gdzie… leży!
  3. Dziś już wszyscy wiemy, że do rozstania gotowe były – od jakiegoś czasu – obie strony. I obie strony się do tego przyznały. I paradoksalnie to rozstanie jest dowodem na to, że „Gliniada” nie była projektem POLITYCZNYM (o czym mówiłem od zawsze), tylko ARTYSTYCZNYM! Synergia, o której pisałem, dotyczyła DZIAŁAŃ ludzi na pierwszy raut oka „niekompatybilnych” (artyści i urzędnicy – przypomnę). I ta synergia doprowadziła do sukcesu. Artystycznego. Społecznego. Naszego. I dobrze. I dlatego tegoroczna Gliniada była sukcesem. Trudno zaprzeczyć tej tezie.
  4. Na ile „Gliniada” przyczyniła się do tego, że mamy nowego (kolejnego) kandydata na prezydenta? Snuć by można rozmaite rozważania. Jak skomentuję to tak:
    ‎”Mim o wszystko”? Mimo wszystko jestem za. Im więcej kandydatów tym lepiej. Demokracja to prawo wyboru… w czasie wyborów. A do tego może znów nadejdzie czas… synergii?
    Przecież CEL ten sam, tyle że arsenał środków zgoła inny (jak się domyślam).

PS. Synergie wszystkich krajów łączcie się! Byle „para w tłoki”!