Romantyzm czy pozytywizm, czyli Platforma dla młodych

Tak sobie podsumowuję cztery lata rządów Platformy Obywatelskiej…
Rządzenie to nie jest łatwa sprawa. Wiem coś o tym w skali „mikro”, opierając się na doświadczeniach z naszego „powiatowego podwórka”. Człowiek zawsze chciałbym zrobić więcej, lepiej i szybciej niż naprawdę może. I zawsze wychodzi mniej, niżby chciał i niż chcą inni. Bo co to kogo obchodzi, że w czasie poprzedniej kadencji przeznaczyliśmy na remonty i inwestycje drogowe ponad 30 mln zł, a – na przykład – w pierwszej kadencji… poszło na nie niecałe dwa mln zł? Sam się przekonałem, że mają to… w nosie (delikatnie rzecz ujmując). Ludzi wkurza fakt, że Staroszkolna robiona jest zbyt wolno, zaś chodnik przy Polnej jak był dziurawy tak jest. I tyle. I trudno się im dziwić, że się wkurzają. Ja już się nie dziwię. Wybór remontu kolejnego chodnika lub decyzja o spłacie poręczenia za szpital (czyli dokonanie wyboru: „to” albo „to”, bo na obie sprawy kasy nie ma) to zawsze trudna sprawa, a dokonany wybór i tak pozostawi niedosyt niektórych.
I dlatego jest to „odwieczny” problem… „rządzących”. Bo z „sumy wszystkich wyborów” rozliczni są… podczas wyborów. I dobrze.
Ile więc zaplanować i obiecać? Czy – jak romantycy – „mierzyć siły na zamiary”, czy może – co postuluję od dłuższego czasu – „mierzyć zamiary na siły” ? Właśnie – ZAMIARY NA SIŁY. Jak pozytywiści.
Jak więc – pamiętając, że trudno jest zadowolić wszystkich – ocenić to, co Platforma zrobiła dla młodych ludzi ? Jak „zmierzyła się” z tym zadaniem? Co osiągnęła?
Przypominam najważniejsze fakty:
– zniesienie poboru wojskowego,
– przywrócenie ulgi studenckiej w wysokości 51%,
– wyższe stypendia naukowe oraz więcej i wyższe stypendia socjalne dla studentów,
– nowatorskie, interdyscyplinarne kierunki studiów i elastyczny program nauczania na studiach,
– udział biznesu i praktyków w kształceniu akademickim,
– monitorowanie aktywności zawodowej absolwentów i powołanie Rzecznika Praw Absolwenta,
– większe szanse na rynku pracy,
– rozliczanie PIT przez Internet,
– zniesienie opłat za poprawki i odpisy dyplomu,
– poręczenie państwa za kredyt studencki dla najuboższych – do 100% wartości kredytu
– więcej miejsc na bezpłatnych studiach,
– obowiązkowa ocena nauczycieli akademickich,
– przeznaczenie 20% budżetu Narodowego Centrum Nauki dla młodych naukowców.

No i co Wy na to? Więcej zadowolonych czy nie? Co by zmienić? Co by się nam marzyło „dołożyć” do tej listy?
Piszcie, pogłówkujemy razem. Jak pozytywista z pozytywistami. Mierząc zamiary na siły 🙂

„Poseł by się nam przydał…” – po prostu

Zadano mi pytania, więc odpowiedziałem. A wywiad ukazał się na łamach „Expressu Bolesławieckiego”.
Oto on:

Rozmowa z Członkiem Zarządu Powiatu Bolesławieckiego Dariuszem Kwaśniewskim

Zaczniemy od światowego podwórka… Jak Pan ocenia ekonomiczno – polityczne zawirowania, których doświadczamy. Wydaje się, że nawet najbardziej doświadczeni analitycy globalnych zjawisk trochę się gubią…

DK: Złożony problem. Trudna sytuacja w Europie czy w Stanach Zjednoczonych, potwierdza tezę, że nie wolno wydawać więcej niż się „zarabia”, niż się „ma”. Nie powinno się żyć „na kredyt”, ponad stan – to zawsze musi się źle kończyć. I dlatego powinniśmy się uczyć na błędach… Greków. Choć wiem, że to trudne. Człowiek nie uczy się – niestety – na cudzych, tylko na własnych błędach. Musimy ich uniknąć. Umiar i zdrowy rozsądek – tego nam trzeba. Przecież największe rewolucje nie wybuchały wtedy, kiedy było źle, tylko w czasie, kiedy warunki życia poprawiały się. A oczekiwania ludzi przewyższały rzeczywiste możliwości ich spełniania. Słowem: praca i cierpliwość.

Powyciągam Pana na wycieczki społeczno – filozoficzne. W bezbolesny sposób, powiem nawet euforyczny przyjęliśmy fakt, że żyjemy w co najmniej w dwóch wymiarach – w tym materialnym oraz wirtualnym. Trudno oprzeć się wrażeniu, że media i globalna sieć coraz mocniej kształtują to, co zawsze nazywaliśmy rzeczywistością. Wspominając Witkacego, zapytam – jaka jest dziś „wistość” rzeczy?

DK: Rzeczy-wistość! Mimo wszechobecności i siły mediów. Najważniejsze jest prawdziwe życie. I „prawdziwe” wartości. Musimy brać poprawkę na „wzorce” podsuwane w Internecie i telewizji. Nie możemy wszyscy wyglądać jak Angelina Jolie czy Brad Pitt, nie wygramy wszyscy miliona zł w teleturnieju. Musimy się z tym pogodzić, inaczej będziemy nieszczęśliwi. Bo zawsze znajdzie się ktoś ładniejszy czy bogatszy. Uprawiajmy swój „ogródek”, nie czyniąc krzywdy innym. I będzie dobrze. A portale społecznościowe, na których się zresztą udzielam, i Internet wykorzystujmy rozważnie. Dopóki my nimi rządzimy a nie one nami – nie ma strachu.

Chętnie jeszcze tak podyskutowałabym z Panem, ale ten wywiad musiałby ukazać się w niszowym, społecznościowym periodyku, zasypanym na półce pokaźnym nakładem „Samo życie”. A jakie jest samo życie? Czy ludzie cenią inteligentnych polityków, czy wolą tzw. „swojaków” co czasem wypiją i posłużą się niekoniecznie uniwersytecką łaciną?

DK: Dobrze jest być inteligentnym. Jeśli uznamy, że Inteligencja to zdolność znajdowania się w nowych sytuacjach i zdolność rozwiązywania problemów, a ta definicja jest mi bliska, to polityk powinien być inteligentny. Czy przydaje się umiejętność bycia „swojakiem”? Tak. Polityk musi być komunikatywny, a więc powinien potrafić rozmawiać z każdym. Choć kląć już niekoniecznie J Jakoś tak „politycznie” odpowiedziałem. Nieprawdaż ?

Żyjemy w takich czasach, gdzie tzw. zawód polityk jest na szczególnym cenzurowanym. Ludzie tracą zaufanie do rządzących, niechętnie idą do wyborów. Czy mamy w Polsce jeszcze polityczne autorytety?

DK: Ubolewam nad tym, ale chyba nie. Nie potrafię wskazać osób, które byłyby autorytetami dla wszystkich czy nawet większości osób. Jesteśmy zbyt podzieleni. Są przecież ludzie, dla których Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki czy Władysław Bartoszewski nie są autorytetami tylko zdrajcami. Smutne to, ale tak jest. Przysłowiowe „polskie piekło”.

Czy uważa się Pan za dobrego polityka, samorządowca ?

DK: Tak, choć ta odpowiedź sprawi, że znów przeczytam w Internecie, iż jestem „narcyz i leniwy nauczyciel”. Choć przede wszystkim… za dobrego samorządowca. Bo jestem nim dłużej. Praca sprawia mi satysfakcję. Satysfakcję i motywację do pracy dają mi nasze – podkreślam: nasze – dokonania. W pracy liczy się zespół ludzi i skuteczność. Tej nie można nam odmówić.

Pana największe osiągnięcie jako samorządowca ? Z czego jest Pan szczególnie dumny ?

DK. Największa nasza duma to powiatowa edukacja. Dziś mało już kto pamięta, ale odważne decyzje podjęte w roku 1999 (zwiększenie liczby klas liceum, bo było ich wtedy za mało) czy postawienie – wbrew ówczesnym wytycznym ministerialnym – na rozwój techników (w roku 2002) zbudowały siłę naszego powiatowego systemu oświaty. Dziś należymy do najlepszych, a dowodem są wyniki matur i egzaminów zawodowych. Przyczyniłem się też do sukcesu, jakim było skuteczne pozyskanie przez nasz powiat pieniędzy „unijnych”: na szpital, drogi, teatr czy oświatę właśnie. Jako emeryt będę się uśmiechał, wspominając te fakty.

Nie lubi Pan stwierdzenia, że unijne pieniądze leżą na ulicy, bo żeby po nie sięgnąć trzeba się sporo napracować. Ale wydaje się, że tę umiejętność opanował Pan do perfekcji…

DK: Pieniądze z UE na ulicy ?!? Tak może mówić tylko ktoś, kto nigdy po te środki nie sięgał. A my sięgnęliśmy. Nie jest to łatwe, ale można się tego nauczyć. Choć zaczynaliśmy… praktycznie od zera, w zasadzie zrealizowaliśmy wszystkie projekty, które sobie zaplanowaliśmy. Mieliśmy w sobie dużo zapału i mało doświadczeń. Dziś jest inaczej: mamy i zapał, i doświadczenie. Gorzej z pieniędzmi na tzw. „wkład własny”. Zresztą pieniądze z UE do roku 2013 właściwie już się skończyły.

Jakie projekty teraz windują Powiat Bolesławiecki ?

DK: Na najbliższe cztery – pięć lat pozostało nam realizować tzw. projekty „miękkie”, ponieważ najczęściej są one finansowane w 100%. Marzy mi się kolejny „eSOeS”, czyli systemowe wsparcie dla uczniów naszych szkół. Przypomnę: zafundowaliśmy już uczniom ponad 11.000 godzin dodatkowych zajęć i świetne wyposażenie dydaktyczne szkołom. Zdobyliśmy na to 2 mln zł. Są problemy z pozyskaniem kolejnych pieniędzy, ale nie poddajemy się. Co robimy ponadto? Ciągniemy projekt promocyjny „Bory Dolnośląskie” – fajna rzecz: im więcej turystów u nas, tym więcej zostawionych przez nich pieniędzy. Zbliża się wreszcie moment doposażenia i uruchomienia regionalnych centrów zawodowych. Już wkrótce otwieramy teatr! Nasz powiatowy „Teatr Stary”! Bo tak się nazywa.

A porażki…?

DK: Raczej niespełnione zamierzenia. Chciałoby się więcej budować, realizować duże projekty. Marzy mi się nowoczesna, a nie remontowana, szkoła specjalna, bezpieczne drogi. Ścieżka rowerowa z Kliczkowa na Grodziec. Potrzebne jest nowe, funkcjonale starostwo. Zawirowania finansowe nie ułatwiają realizacji tych celów. Ale jestem optymistycznym pozytywistą. Bo potrzebna jest nam dziś moda na pozytywizm. Czas romantycznych uniesień, „orłów, sokołów i ułanów” trzeba odłożyć na półkę. I do pracy!

Skąd pomysł kandydowania na posła RP, czy z perspektywy Wiejskiej można zrobić więcej dla regionu?

DK: Czy więcej? I tak, i nie. Pracując w gminie czy w powiecie, można zrobić bardzo dużo. Przykładem jest zarówno nasz powiat, jak i Bolesławiec. W ostatnich latach wiele zmieniło się na lepsze. Są jednak sprawy, których w mieście i powiecie załatwić się nie da, a które dla miasta i powiatu są niezwykle ważne. Wymagają bowiem decyzji instytucji centralnych. Myślę tu chociażby o sprawach połączeń kolejowych, inwestycji na drogach krajowych (most na Bobrze) czy wojewódzkich. Inwestycjach w gospodarkę regionu. O działaniach na rzecz rozwoju turystyki w dorzeczach Bobru, Kwisy i Nysy Łużyckiej. Poseł by się nam przydał. Można też pracować na rzecz stanowienia mądrego, czyli życiowego prawa: ja skoncentrowałbym się na edukacji, relacjach samorząd – rząd i współpracy z UE.

Wracając do życia, bo czas tych łatwiejszych pytań już się skończył. Co Pan mówi dorastającym córkom na temat tego „dziwnego świata”, w którym obok jasnych stron ciągle mnóstwo agresji, zwyrodnień i nieobliczalnych zachowań.

DK: Mówię to, co mówiłem przez 10 lat swoim uczniom. Bądźcie mądre, szanujcie ludzi, pozyskujcie przyjaciół, nie ”twórzcie” siebie kosztem innych. Ale mówię też tak: przejdźcie przez życie tak, aby Was zauważono. Lepiej, aby Was ludzie kochali i nienawidzili niż… nie dostrzegli, że byłyście.

Młodzi ludzie często nie chcą realizować przepisu na życie z kartki tzw. porządnej polskiej rodziny. Jest Pan liberalnym ojcem?

DK: Tak. Pozwalamy – razem z żoną – córkom na wiele. Przecież tak naprawdę „każdy jest kowalem swego losu”. I ponosi odpowiedzialność za swoje czyny. Córki to doceniają i nie wykorzystują tej swobody w sposób, który wymagałby jakichś ostrych interwencji. Są mądre.
Choć przyznam, że to zasługa przede wszystkim żony. Mnie tak często nie ma w domu…

Co jest dla Pana ważne, czego by Pan bronił za wszelką cenę ?

DK: Wolności. W tym prawa decydowania o własnym losie. I rozsądku. Powtarzałem moim wychowankom: „Więcej rozum niż siła”. I powtarzam to sobie od czasu do czasu przed lustrem przy goleniu. Jak mnie krew zalewa, że tyle głupoty wokół.

Co sprawia Panu największą przyjemność?

DK: Efekt. Ta chwila, ta myśl, ten „błysk świadomości”. Udało się ! Cel został osiągnięty.

Czym jest dla pan dom, ogród – to sposób na życie, miejsce na ziemi, czy po prostu miejsce do mieszkania.

DK” Od pewnego czasu mamy mały, zielony domek. I nieduży, zielony ogród. Czym jest? Wszystkim. Podobnie jak praca. „Niestety” – dodałaby moja rodzina.

Jak pan spędza wolny czas ?

DK: Ostatnio to się trochę zmieniło. Kiedyś – kosz, bieganie, rower i góry. Teraz – ogród, Internet, bieganie i książka. Większość wolnych chwil spędzam w „moich ogródkach” czy raczej rabatkach. Mam ich sześć. Każda ma swoją nazwę. Nikt ich nie zna – poza mną. I dlatego są… przede wszystkim moje.

Najlepsze miejsce na wakacje ?

DK: Kiedyś Chorwacja. Dziś każde miejsce, w którym można popływać, jest spokój i nie pada. I w którym nie ma krzykliwych demonstracyjnie „odpoczywających” ludzi. Nie lubię hałaśliwego tłumu.

Na co najchętniej wydaje Pan pieniądze?

DK: Na roślinki. Kwiaty i iglaki. Na nawozy i odżywki. Dla roślin, oczywiście. Najczęściej w naszej „Mrówce”. Albo w „Kauflandzie” – najchętniej byliny, jak jest przecena. O złotówkę lub dwa złote na sztuce, ale chodzi o zasadę. To taki „shopping” – sport. Aha, kupuję też filmy na DVD i od czasu do czasu coś w „Decathlonie” (do biegania).

Mówi Pan o sobie, że jest Pan najbardziej kulturalnym samorządowcem. Ta kultura jest także obecna w codziennym życiu, zatem ulubiona Pana książka, film, muzyka?

DK: To nie ja tak mówię! Powiedział tak kiedyś Marek Łętowski, dyrektor MDK. Chyba żartował.
Ulubione? Dużo tego, ale dokonam wyboru: książka – „Dygresje na temat kaloszy” Choromańskiego (o „trudnej” polskości), film – „Lot nad kukułczym gniazdem” Formana(o wolności ważniejszej niż życie bez wolności), muzyka – Jethro Tull (kto dziś jeszcze pamięta?).

Niespełnione marzenie ….:)
DK: Nie powiem. Bo się wtedy… nie spełni.

PS. Tak kończy się wywiad, ale jeszcze słowo na koniec. Zastanawiam się, czy jeden z naszych lokalnych (bolesławieckich) redaktorów znów nie dojdzie do wniosku, że pytania za łatwe. Jeśli tak – proponuję: niech zada… własne! 🙂

PS.1. To lubię: książka (tym razem „Świat bez końca” Folletta), ciepłe morze i spokój !

JEDEN DLA WSZYSTKICH, WSZYSCY NA JEDNEGO, czyli z muszkietera na kardynała…

Człowiek to się jednak uczy całe życie. A było to tak…

Na pomysł zorganizowania Powiatowego „Morza masek”, czyli naszej kreatywnej i spontanicznej promocji wspaniałego faktu, jakim będzie otwarcie „Teatru Miejskiego” (zwanego od dawien dawna „teatrem starym”), wpadła nasza Pani Kasia kochana (rzecznik prasowy firmy***). Biegała za tym („się wie” – nazwisko!) i za nami z dużym zapałem. Więc wzięliśmy się do pracy. Role (czyli robotę) przydzielono wielu aktorom (czyli pracownikom). Maski zaczęły powstawać (szacun dla Czesia Matyjewicza!), szeptana reklama (specjalność Bolesławca przecież) poszła po firmie ***. Ula FM (nie mylić z RMF FM) dorzucała artystycznego wigoru do naszych urzędniczych przyzwyczajeń. Dzieciaki z eMDeKu, co to lubią spędzać „Lato w teatrze” , się włączyły. Marek Kulturalny dyrektor inicjatywie łaskawie przytaknął. Bolesławiecka Drużyna Rycerska „Syrokomla” przyodziała starostę (a wielki chłop, więc nie było to takie łatwe). A ja pojechałem do Legnicy, gdzie nie tylko dogadałem z dyrektorem Jackiem Głąbem, co zagramy na otwarcie teatru, ale przywiozłem wypożyczone z teatru kostiumy. Postanowiliśmy się pokazać, pobawić, popromować (teatr) i jeszcze może coś… wygrać! Udało się wszystko… z wyjątkiem tego ostatniego celu. Ale jesteśmy usprawiedliwieni, bo – planując wygraną – nie wiedzieliśmy jeszcze, że startuje ekipa z MCC BOK 🙂

Kilka dni przed godziną „zero”, czyli 21.30 zastanawialiśmy się, kto za kogo się przebierze. Ktoś mi podrzucił pomysł, żeby może za Perseusza lub Synergiusza, ale uciąłem te dywagacje. „Nie” – zdecydowałem. Będę… MUSZKIETEREM! Przecież ogłosiłem kilkanaście dni wcześniej, że… JEDEN DLA WSZYSTKICH, WSZYSCY NA JEDNEGO. Posiadam wyniki badań, z których wynika, że 95% populacji kojarzy to hasło z nieśmiertelnym „JEDEN ZA WSZYSTKICH, WSZYSCY ZA JEDNEGO”, natomiast 93,5% domyśliło się, że moje hasło związane jest ze zbliżającymi się wyborami do sejmu i należy je czytać „jeden POSEŁ dla wszystkich BOLESŁAWIAN, wszyscy BOLESŁAWIANIE głosują na jednego” (czyli na mnie!).

Zostałem więc muszkieterem. Zamiast szpady uzbroiłem się w pochodnię. Pomyślałem, że skoro maszerujemy w ciemnościach, to może trochę mnie… oświeci (dosłownie i w przenośni). Idę tak sobie i idę. Ustaliliśmy, że jestem muszkieterem: Idę więc sobie przekonany, że jestem d’Artagnanem (ew. Atosem – choć niektórzy złośliwcy sugerują, że najbliżej mi do… Portosa). Idę i robię „muszkieterskie” miny, aż tu nagle podchodzi do mnie Pani Asia z legnickiego teatru i mówi: „Znam ten strój! Mój mąż grał w nim… kardynała Richelieu! Zamarłem… Kardynał? Richelieu ? Człowiek to się jednak… całe życie!

I co ja pocznę z moim zmyślnym planem na wybory? Kardynał?!?
Muszę to przemyśleć…

PS. A wszystkich miłośników sztuk wszelakich, a teatru w szczególności, już dziś zapraszam na pierwsze spektakle do naszego bolesławieckiego teatru – pamiętaj: 16 i 17 grudnia 2011 roku!!!

*** czytaj – starostwa 🙂

„A po co chce pan być posłem?”, czyli rozmowa na festynie w Borówkach

Wczoraj na festynie z okazji Święta Wrzosu w Borówkach (urocze miejsce na mapie gminy Gromadka, powiatu bolesławieckiego i Dolnego Ślaska!) pewna pani zadała mi podstawowe pytanie:

„A po co chce pan być posłem?”

Odpowiedziałem, widząc, że patrzy na mnie uważnie i uważnie słucha. Odpowiedziałem, mniej więcej tak:
Chcę zostać posłem, aby wykorzystać swoje doświadczenia i umiejętności. Aby pomóc zrobić w innych miejscach (wsiach i miastach) po prostu w Polsce – to, co udało się nam zrobić TU, u nas: w naszym powiecie czy nawet na całym Dolnym Śląsku. Chcę być posłem, aby dbać o stanowienie mądrego, przyjaznego ludziom prawa. Chcę być posłem, aby dbać o „nasze” (tu na „dole”) sprawy. Chcę zajmować się edukacją, którą znam na wylot. Chcę tworzyć warunki, aby szansa, jaką dają unijne pieniądze, została maksymalnie wykorzystana. Wiem, jak je zdobywać; znam nieżyciowe przepisy, które utrudniają ich pozyskanie a potem realizację projektów. Wspomniałem o naszym powiatowym „eSOSie”, czyli o zdobytych pieniądzach na ponad 11.000 godzin bezpłatnych korepetycji dla naszych szkół i na świetny, nowoczesny sprzęt do naszych szkół. Ucieszyłem się, bo moja rozmówczyni znała ten projekt (oczywiście nie pamiętając nazwy) – wnuczka „na coś tam chodziła dodatkowo w szkole”). Wspomniałem o projekcie promocyjnym Borów Dolnośląskich, który promuje również… Borówki i Święto Wrzosu (informacja o imprezie ukazała się w 40-tysięcznym nakładzie „imprezownika”, który wraz z jedną z gazet rozszedł się po całym Dolnym Śląsku). Godziliśmy się, że takie działania są PO TO, by do Borówek (i dziesiątek innych miejscowości naszego regionu) przyjechali turyści i zostawili tu swoje pieniądze. Kończąc rzuciłem jeszcze żartobliwie, że warto mieć posła – „swojaka”, stąd, nie z dużego miasta położonego „daleko od naszych spraw”. Posła którego spotkać można w „Biedronce” i „szturchnąć” albo opieprzyć, jeśli nie będzie chciał solidnie pracować dla swoich wyborców.
„No tak, to nie jest takie głupie…” – jakoś w tym stylu dodał mąż mojej rozmówczyni.
Rozstaliśmy się przyjaźnie.
Kto wie, może zdobyłem kolejna dwa głosy 🙂
Budujące są takie rozmowy.
Po nich chce się „Budować Polskę” z jeszcze większą motywacją.

O ziemi bolesławieckiej, czyli… lepsze współdziałanie niż spory…

‎”Lepsze współdziałanie niż spory.
Bo ziemia bolesławiecka jest nam najbliższa…”

Tak napisałem na facebooku. Jak definiuję ziemię bolesławiecką ?

Ziemia bolesławiecka to Bolesławiec i wszystkie sześć gmin naszego powiatu. Miejsca, które rzeczywiście są mi najbliższe. Tu dziesięć lat uczyłem. To tu trzynasty już rok pracuję w starostwie. I całe dorosłe życie związany jestem –  dziś… między innymi – ze szkołą. Tu mam rodzinę, dom, przyjaciół i znajomych. Tylko i aż tyle.

Ziemia bolesławiecka to również Bory Dolnośląskie. Bory, które są mi tak bliskie i które (o czym piszę na FB) wraz z moimi współpracownikami staram się promować (realizując partnerski projekt unijny).
Ziemia bolesławiecka to wspólnota celów gmin i powiatów rozciągniętych wzdłuż Bobru i Kwisy. Czy warto dbać o ziemię, na której żyjemy, nie oglądając się na „większych od nas” (np. Legnicę czy Jelenią Górę), którzy… dbają przede wszystkim o siebie? I trudno się im dziwić. Wszak… „bliższa koszula ciału”. Po prostu.
Dlatego uważam, że… poseł ziemi bolesławieckiej to by było to!!!
Tylko tyle i aż tyle 🙂
PS. POzdrawiam wszystkich!