Zadano mi pytania, więc odpowiedziałem. A wywiad ukazał się na łamach „Expressu Bolesławieckiego”.
Oto on:
Rozmowa z Członkiem Zarządu Powiatu Bolesławieckiego Dariuszem Kwaśniewskim
Zaczniemy od światowego podwórka… Jak Pan ocenia ekonomiczno – polityczne zawirowania, których doświadczamy. Wydaje się, że nawet najbardziej doświadczeni analitycy globalnych zjawisk trochę się gubią…
DK: Złożony problem. Trudna sytuacja w Europie czy w Stanach Zjednoczonych, potwierdza tezę, że nie wolno wydawać więcej niż się „zarabia”, niż się „ma”. Nie powinno się żyć „na kredyt”, ponad stan – to zawsze musi się źle kończyć. I dlatego powinniśmy się uczyć na błędach… Greków. Choć wiem, że to trudne. Człowiek nie uczy się – niestety – na cudzych, tylko na własnych błędach. Musimy ich uniknąć. Umiar i zdrowy rozsądek – tego nam trzeba. Przecież największe rewolucje nie wybuchały wtedy, kiedy było źle, tylko w czasie, kiedy warunki życia poprawiały się. A oczekiwania ludzi przewyższały rzeczywiste możliwości ich spełniania. Słowem: praca i cierpliwość.
Powyciągam Pana na wycieczki społeczno – filozoficzne. W bezbolesny sposób, powiem nawet euforyczny przyjęliśmy fakt, że żyjemy w co najmniej w dwóch wymiarach – w tym materialnym oraz wirtualnym. Trudno oprzeć się wrażeniu, że media i globalna sieć coraz mocniej kształtują to, co zawsze nazywaliśmy rzeczywistością. Wspominając Witkacego, zapytam – jaka jest dziś „wistość” rzeczy?
DK: Rzeczy-wistość! Mimo wszechobecności i siły mediów. Najważniejsze jest prawdziwe życie. I „prawdziwe” wartości. Musimy brać poprawkę na „wzorce” podsuwane w Internecie i telewizji. Nie możemy wszyscy wyglądać jak Angelina Jolie czy Brad Pitt, nie wygramy wszyscy miliona zł w teleturnieju. Musimy się z tym pogodzić, inaczej będziemy nieszczęśliwi. Bo zawsze znajdzie się ktoś ładniejszy czy bogatszy. Uprawiajmy swój „ogródek”, nie czyniąc krzywdy innym. I będzie dobrze. A portale społecznościowe, na których się zresztą udzielam, i Internet wykorzystujmy rozważnie. Dopóki my nimi rządzimy a nie one nami – nie ma strachu.
Chętnie jeszcze tak podyskutowałabym z Panem, ale ten wywiad musiałby ukazać się w niszowym, społecznościowym periodyku, zasypanym na półce pokaźnym nakładem „Samo życie”. A jakie jest samo życie? Czy ludzie cenią inteligentnych polityków, czy wolą tzw. „swojaków” co czasem wypiją i posłużą się niekoniecznie uniwersytecką łaciną?
DK: Dobrze jest być inteligentnym. Jeśli uznamy, że Inteligencja to zdolność znajdowania się w nowych sytuacjach i zdolność rozwiązywania problemów, a ta definicja jest mi bliska, to polityk powinien być inteligentny. Czy przydaje się umiejętność bycia „swojakiem”? Tak. Polityk musi być komunikatywny, a więc powinien potrafić rozmawiać z każdym. Choć kląć już niekoniecznie J Jakoś tak „politycznie” odpowiedziałem. Nieprawdaż ?
Żyjemy w takich czasach, gdzie tzw. zawód polityk jest na szczególnym cenzurowanym. Ludzie tracą zaufanie do rządzących, niechętnie idą do wyborów. Czy mamy w Polsce jeszcze polityczne autorytety?
DK: Ubolewam nad tym, ale chyba nie. Nie potrafię wskazać osób, które byłyby autorytetami dla wszystkich czy nawet większości osób. Jesteśmy zbyt podzieleni. Są przecież ludzie, dla których Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki czy Władysław Bartoszewski nie są autorytetami tylko zdrajcami. Smutne to, ale tak jest. Przysłowiowe „polskie piekło”.
Czy uważa się Pan za dobrego polityka, samorządowca ?
DK: Tak, choć ta odpowiedź sprawi, że znów przeczytam w Internecie, iż jestem „narcyz i leniwy nauczyciel”. Choć przede wszystkim… za dobrego samorządowca. Bo jestem nim dłużej. Praca sprawia mi satysfakcję. Satysfakcję i motywację do pracy dają mi nasze – podkreślam: nasze – dokonania. W pracy liczy się zespół ludzi i skuteczność. Tej nie można nam odmówić.
Pana największe osiągnięcie jako samorządowca ? Z czego jest Pan szczególnie dumny ?
DK. Największa nasza duma to powiatowa edukacja. Dziś mało już kto pamięta, ale odważne decyzje podjęte w roku 1999 (zwiększenie liczby klas liceum, bo było ich wtedy za mało) czy postawienie – wbrew ówczesnym wytycznym ministerialnym – na rozwój techników (w roku 2002) zbudowały siłę naszego powiatowego systemu oświaty. Dziś należymy do najlepszych, a dowodem są wyniki matur i egzaminów zawodowych. Przyczyniłem się też do sukcesu, jakim było skuteczne pozyskanie przez nasz powiat pieniędzy „unijnych”: na szpital, drogi, teatr czy oświatę właśnie. Jako emeryt będę się uśmiechał, wspominając te fakty.
Nie lubi Pan stwierdzenia, że unijne pieniądze leżą na ulicy, bo żeby po nie sięgnąć trzeba się sporo napracować. Ale wydaje się, że tę umiejętność opanował Pan do perfekcji…
DK: Pieniądze z UE na ulicy ?!? Tak może mówić tylko ktoś, kto nigdy po te środki nie sięgał. A my sięgnęliśmy. Nie jest to łatwe, ale można się tego nauczyć. Choć zaczynaliśmy… praktycznie od zera, w zasadzie zrealizowaliśmy wszystkie projekty, które sobie zaplanowaliśmy. Mieliśmy w sobie dużo zapału i mało doświadczeń. Dziś jest inaczej: mamy i zapał, i doświadczenie. Gorzej z pieniędzmi na tzw. „wkład własny”. Zresztą pieniądze z UE do roku 2013 właściwie już się skończyły.
Jakie projekty teraz windują Powiat Bolesławiecki ?
DK: Na najbliższe cztery – pięć lat pozostało nam realizować tzw. projekty „miękkie”, ponieważ najczęściej są one finansowane w 100%. Marzy mi się kolejny „eSOeS”, czyli systemowe wsparcie dla uczniów naszych szkół. Przypomnę: zafundowaliśmy już uczniom ponad 11.000 godzin dodatkowych zajęć i świetne wyposażenie dydaktyczne szkołom. Zdobyliśmy na to 2 mln zł. Są problemy z pozyskaniem kolejnych pieniędzy, ale nie poddajemy się. Co robimy ponadto? Ciągniemy projekt promocyjny „Bory Dolnośląskie” – fajna rzecz: im więcej turystów u nas, tym więcej zostawionych przez nich pieniędzy. Zbliża się wreszcie moment doposażenia i uruchomienia regionalnych centrów zawodowych. Już wkrótce otwieramy teatr! Nasz powiatowy „Teatr Stary”! Bo tak się nazywa.
A porażki…?
DK: Raczej niespełnione zamierzenia. Chciałoby się więcej budować, realizować duże projekty. Marzy mi się nowoczesna, a nie remontowana, szkoła specjalna, bezpieczne drogi. Ścieżka rowerowa z Kliczkowa na Grodziec. Potrzebne jest nowe, funkcjonale starostwo. Zawirowania finansowe nie ułatwiają realizacji tych celów. Ale jestem optymistycznym pozytywistą. Bo potrzebna jest nam dziś moda na pozytywizm. Czas romantycznych uniesień, „orłów, sokołów i ułanów” trzeba odłożyć na półkę. I do pracy!
Skąd pomysł kandydowania na posła RP, czy z perspektywy Wiejskiej można zrobić więcej dla regionu?
DK: Czy więcej? I tak, i nie. Pracując w gminie czy w powiecie, można zrobić bardzo dużo. Przykładem jest zarówno nasz powiat, jak i Bolesławiec. W ostatnich latach wiele zmieniło się na lepsze. Są jednak sprawy, których w mieście i powiecie załatwić się nie da, a które dla miasta i powiatu są niezwykle ważne. Wymagają bowiem decyzji instytucji centralnych. Myślę tu chociażby o sprawach połączeń kolejowych, inwestycji na drogach krajowych (most na Bobrze) czy wojewódzkich. Inwestycjach w gospodarkę regionu. O działaniach na rzecz rozwoju turystyki w dorzeczach Bobru, Kwisy i Nysy Łużyckiej. Poseł by się nam przydał. Można też pracować na rzecz stanowienia mądrego, czyli życiowego prawa: ja skoncentrowałbym się na edukacji, relacjach samorząd – rząd i współpracy z UE.
Wracając do życia, bo czas tych łatwiejszych pytań już się skończył. Co Pan mówi dorastającym córkom na temat tego „dziwnego świata”, w którym obok jasnych stron ciągle mnóstwo agresji, zwyrodnień i nieobliczalnych zachowań.
DK: Mówię to, co mówiłem przez 10 lat swoim uczniom. Bądźcie mądre, szanujcie ludzi, pozyskujcie przyjaciół, nie ”twórzcie” siebie kosztem innych. Ale mówię też tak: przejdźcie przez życie tak, aby Was zauważono. Lepiej, aby Was ludzie kochali i nienawidzili niż… nie dostrzegli, że byłyście.
Młodzi ludzie często nie chcą realizować przepisu na życie z kartki tzw. porządnej polskiej rodziny. Jest Pan liberalnym ojcem?
DK: Tak. Pozwalamy – razem z żoną – córkom na wiele. Przecież tak naprawdę „każdy jest kowalem swego losu”. I ponosi odpowiedzialność za swoje czyny. Córki to doceniają i nie wykorzystują tej swobody w sposób, który wymagałby jakichś ostrych interwencji. Są mądre.
Choć przyznam, że to zasługa przede wszystkim żony. Mnie tak często nie ma w domu…
Co jest dla Pana ważne, czego by Pan bronił za wszelką cenę ?
DK: Wolności. W tym prawa decydowania o własnym losie. I rozsądku. Powtarzałem moim wychowankom: „Więcej rozum niż siła”. I powtarzam to sobie od czasu do czasu przed lustrem przy goleniu. Jak mnie krew zalewa, że tyle głupoty wokół.
Co sprawia Panu największą przyjemność?
DK: Efekt. Ta chwila, ta myśl, ten „błysk świadomości”. Udało się ! Cel został osiągnięty.
Czym jest dla pan dom, ogród – to sposób na życie, miejsce na ziemi, czy po prostu miejsce do mieszkania.
DK” Od pewnego czasu mamy mały, zielony domek. I nieduży, zielony ogród. Czym jest? Wszystkim. Podobnie jak praca. „Niestety” – dodałaby moja rodzina.
Jak pan spędza wolny czas ?
DK: Ostatnio to się trochę zmieniło. Kiedyś – kosz, bieganie, rower i góry. Teraz – ogród, Internet, bieganie i książka. Większość wolnych chwil spędzam w „moich ogródkach” czy raczej rabatkach. Mam ich sześć. Każda ma swoją nazwę. Nikt ich nie zna – poza mną. I dlatego są… przede wszystkim moje.
Najlepsze miejsce na wakacje ?
DK: Kiedyś Chorwacja. Dziś każde miejsce, w którym można popływać, jest spokój i nie pada. I w którym nie ma krzykliwych demonstracyjnie „odpoczywających” ludzi. Nie lubię hałaśliwego tłumu.
Na co najchętniej wydaje Pan pieniądze?
DK: Na roślinki. Kwiaty i iglaki. Na nawozy i odżywki. Dla roślin, oczywiście. Najczęściej w naszej „Mrówce”. Albo w „Kauflandzie” – najchętniej byliny, jak jest przecena. O złotówkę lub dwa złote na sztuce, ale chodzi o zasadę. To taki „shopping” – sport. Aha, kupuję też filmy na DVD i od czasu do czasu coś w „Decathlonie” (do biegania).
Mówi Pan o sobie, że jest Pan najbardziej kulturalnym samorządowcem. Ta kultura jest także obecna w codziennym życiu, zatem ulubiona Pana książka, film, muzyka?
DK: To nie ja tak mówię! Powiedział tak kiedyś Marek Łętowski, dyrektor MDK. Chyba żartował.
Ulubione? Dużo tego, ale dokonam wyboru: książka – „Dygresje na temat kaloszy” Choromańskiego (o „trudnej” polskości), film – „Lot nad kukułczym gniazdem” Formana(o wolności ważniejszej niż życie bez wolności), muzyka – Jethro Tull (kto dziś jeszcze pamięta?).
Niespełnione marzenie ….:)
DK: Nie powiem. Bo się wtedy… nie spełni.
PS. Tak kończy się wywiad, ale jeszcze słowo na koniec. Zastanawiam się, czy jeden z naszych lokalnych (bolesławieckich) redaktorów znów nie dojdzie do wniosku, że pytania za łatwe. Jeśli tak – proponuję: niech zada… własne! 🙂
PS.1. To lubię: książka (tym razem „Świat bez końca” Folletta), ciepłe morze i spokój !